Strona Główna
      O mnie x]
      Wiersze
      Grafika
      ZeO
      L.O.T.R.
      All signatures....
Troche miejsca na L.O.T.R.

Dla formalnosci to nie sa moje rzeczy.

Spotkanie w Mroku


Trwasz zawieszony posród ciemnosci, nigdy nie widziales niczego tak przerazajaco ciemnego, pustego. Twoje zmysly sa tak otepiale, ze czujesz tylko przerazajace zimno, które przesiaka twoje cialo do szpiku kosci, uniemozliwia oddychanie, paralizuje umysl. Jedyna rzecza, która jestes w stanie stwierdzic, jest to, ze istniejesz.

Powoli ciemnosc zanika... znajdujesz sie w idealnie kulistej grocie, stoisz na kamiennym pomoscie wylewajacym sie z czelusci korytarza, który za twoimi plecami ginie w mroku. Rozgladasz sie, usilujac dojrzec promienie sloneczne, lecz tylko lodowata poswiata bijaca od scian oswietla wnetrze tego tajemniczego miejsca.

Stawiasz krok w kierunku korytarza, lecz nagle katem oka w prawej stronie jaskini dostrzegasz ruch. Przygladasz sie uwaznie nieskazitelnie gladkiej powierzchni... zdawalo ci sie. Jednak nie! Ruch pojawia sie na przeciwleglej scianie, potem na suficie, podlodze... Cale pomieszczenie faluje, zmienia swoja barwe, konsystencje... Szum! Blysk! Zgrzyt! Wszystko wiruje, kreci sie, obraca!

Unosisz sie posrodku wodnej kuli. Na jej powierzchni widzisz kazde wydarzenie z twojego zycia. Kazdy dzien, godzina, minuta nagle pojawia sie i równie szybko znika. Z nostalgia patrzysz na ulice miasta, laki, lasy... widzisz swoja smierc... z twoich oczu plyna lzy...

Powoli wszystko staje sie takie jak bylo - bezosobowe, zimne i szare... Odwracasz sie i z rezygnacja ruszasz korytarzem. Wyglada on jak kanaly, lecz jego sciany zbudowane sa z gladkiego granitu o zielonkawym zabarwieniu, a w powietrzu nie odczuwasz zadnego zapachu. Od chodnika z marmuru bije nikle swiatlo, masz wrazenie, ze jest lodowate i wrogie... przez twoje cialo przebiega dreszcz.

Rozmyslajac nad swoim zyciem idziesz coraz dalej, monotonnosc korytarza zaczyna cie nudzic. Ku swemu zdumieniu zauwazasz zakret, z nadzieja przyspieszasz...

Nagle twoje kroki staja sie chaotyczne, zamierasz z przerazenia... Zza zakretu wylania sie zakapturzona postac, jej szaty pochlaniaja jakiekolwiek swiatlo, sa tak czarne, ze nawet nie widac fald materialu. Postac powoli sunie w twoim kierunku... twój oddech staje sie gwaltowny, serce bije jak oszalale, rozdziera piers, lamie zebra, twój umysl ogarnia pustka. Nigdy tak bardzo sie nie bales, nie spotkales zadnej istoty, która wywarla na tobie tak straszne wrazenie.

Postac unosi reke, wskazuje na ciebie, wyzbywasz sie wszelkiej nadziei... Sciany korytarza znikaja, twoim oczom ukazuje sie podziemna krypta, po obu stronach szerokiej sciezki znajduja sie rzedy sarkofagów. Odruchowo rzucasz sie w jedna z alejek. Zaczynasz biec, nie patrzysz za siebie, po prostu biegniesz.

Sciezka zdaje sie nie miec konca, mijasz jednakowe kolumny grobowców... nagle twoja uwage przykuwa motyl siedzacy na jednym z sarkofagów. Zatrzymujesz sie. W twoim umysle rodza sie pytania. Jak sie tu dostal? Co tu robi? Motyl rozklada swe delikatne bladoblekitne skrzydla obleczone krwawa obwódka i majestatycznie unosi sie w powietrze strzepujac z siebie miodowy pylek, bije od niego cieple swiatlo napelniajace cie odwaga.

Podchodzisz do grobowca szukajac napisów, znaków, jednak jego powierzchnia jest gladka, nie ma na niej zadnych inskrypcji. Instynktownie odsuwasz plyte zakrywajaca sarkofag. Z jego wnetrza tryska jaskrawy snop swiatla i rozjasnia pomieszczenie.

Czujesz, jak twoje cialo zamienia sie w lodowaty glaz, jak strumienie trwogi wija sie wsród twoich wlosów, jak kazdy miesien twego ciala napina sie… On tu jest, dopadl cie. Odwracasz glowe i z przerazeniem dostrzegasz w Jego rece srebrny sztylet, od którego bije smiertelny blask… Postac zdejmuje kaptur, spod którego ociezale wylewa sie szare, blade swiatlo, które jakby wstrzymywane przez niewidzialna bariere przybiera ksztalt potwornej czaszki. W oczodolach owego czerepu tla sie dwa czerwone punkty pulsujace w rytm uderzen twojego serca. W tych swoistych oczach Aniola Smierci widzisz nienawisc do wszystkiego co zyje...

Przyjdz do mnie... slyszysz potezny glos, który wypelnia twój umysl. Chcesz krzyknac, lecz nie mozesz dobyc jakiegokolwiek dzwieku, chcesz uciec, lecz twoje nogi odmawiaja posluszenstwa. Jestes sparalizowany strachem.

Spostrzegasz blysk ostrza, postac unosi sztylet...

Wydaje ci sie, ze slyszysz szept, wsluchujesz sie w martwa jak glaz cisze... nie, nie ma tu nikogo... znowu cos slyszysz, tym razem wyrazniej, lecz nie umiesz rozpoznac slów... po raz kolejny do twoich uszu docieraja dzwieki, wyrazny kobiecy glos szepcze:

Uwierz...

Sluga Wiecznosci waha sie, Jego reka zatrzymala sie w pewnej odleglosci od ciebie... znowu szept:

Uwierz...

Twój umysl jak blyskawica przebiega mysl, tlaca sie iskierka nadziei dala poczatek plomieniowi, który teraz podsycany jest przez glos dobiegajacy do twoich uszu:

Staw Mu opór... badz silny...

Bije od ciebie ogromna moc, jakiej nie posiada zaden smiertelnik... Mocno stawiasz nogi na ziemi, opierasz sie o grobowiec, patrzysz w czerwone zrenice Aniola Smierci i powoli, wyraznym i pewnym glosem wypowiadasz slowa, które nagle pojawily sie w twoim umysle i przybieraja na sile w rytm pulsowania, jakie odczuwasz w skroniach. Twój glos stal sie tak silny, ze caly czas w pomieszczeniu pobrzmiewa echo slów, których nie znasz:

Kel’ia morrauko, herugor!

Czarna postac wydaje przerazliwy krzyk, upada na posadzke, wije sie posród jezyków czerwonego jak krew ognia, odrzuca szate, jej nagie kosci trawione przez zywiol rozpadaja sie i po chwili, która wydawala sie wiecznoscia, po Panu Strachu pozostaje juz tylko kupka czarnego popiolu, która rozwiana przez nagly podmuch znika w oddali. Jestes ocalony! Na swoich plecach czujesz delikatne dotkniecie, niby powiew wiosennego wiatru. Odwracasz sie… przed toba stoi kobieta odziana w biel, z Jej pleców wyrastaja snieznobiale skrzydla, jakie moga miec tylko... anioly. W prawym tkwi grot strzaly, a z rany wyplywa tetniacym strumyczkiem krew. Na Jej powazne oblicze wkrada sie promienny usmiech, który kontrastuje z lza splywajaca niczym brylant po jej gladkiej twarzy. Nie wiesz dlaczego, ale opuszczaja cie jakiekolwiek zle mysli, czujesz sie calkowicie bezpieczny. Widzisz jak Jej delikatne, alabastrowe dlonie unosza sie i wedruja w twoim kierunku... obejmuje cie i melodyjnym, cieplym glosem, który jest spiewem wszystkich ptaków wiosny mówi:

Udalo sie, zwyciezyles Go...

Zastanawiasz sie chwile, po czym patrzac w Jej pelne szczescia, zielone jak las oczy wypowiadasz tylko dwa slowa, które na zawsze utkwia w twej pamieci:

Dziekuje, Nimhiril.

Nie widziales Jej nigdy przedtem, lecz znasz Jej imie i czujesz, ze juz od dawna byliscie razem. Wiesz, ze od teraz zawsze bedzie przy tobie i bedzie dodawala ci odwagi... Jej karmazynowe usta rozchylaja sie i wyplywaja z nich slowa, których nie spodziewales sie uslyszec:

Nie, to ja Ci dziekuje, Narloth.

Zastanawiasz sie dlaczego tak cie nazwala, lecz to nie ma znaczenia, oboje wydarliscie sie ze szponów Smierci. Chcesz wyciagnac strzale z Jej skrzydla, lecz ku swemu zdumieniu spostrzegasz tam tylko drasniecie, które staje sie coraz mniejsze, az w koncu znika. Dopiero teraz u jej stóp dostrzegasz malutkiego jednorozca, który w swoim rózowym pyszczku trzyma strzale. Twoja opiekunka chwyta cie za dlon i patrzac przed siebie mówi:

Wracajmy tam, skad przyszlismy...

Korytarze i sarkofagi rozwiewaja sie, jakby to wszystko bylo snem i twoim oczom ukazuje sie piekna dolina, posrodku której radosnie szemrze blekitny strumyczek, wokól którego rozciagaja sie zielone laki, zlota trawa oraz przepiekne wrzosowiska. Po niebie ospale snuja sie postrzepione chmurki, wsród których bladza promienie zachodzacego slonca. Nimhiril unosi zamknieta dlon i mówi:

Lec i pamietaj o mnie...

Rozposciera palce i widzisz tego samego motyla, który siedzial na Jej grobowcu, jeszcze raz rozchyla on swoje wspaniale skrzydla. Zdaje ci sie, ze widzisz na nich dwie zólte litery runiczne - , których znaczenia nie smiesz sie nawet domyslac. Motyl unosi sie w powietrze i znika lecac w kierunku slonca...

Macie sobie tyle rzeczy do opowiedzenia, zyliscie tak dlugo obok siebie, lecz nie mieliscie pojecia o swoim istnieniu. Obejmujesz ja i delikatnie calujesz w drzace usta, czujesz zapach bzu i agrestu...

W swiecie zywych krazy wiele opowiesci na temat smierci. Jedno jest pewne - smierc to dopiero poczatek...



Opowiadanie napisane przez: Indrani


Nikle swiatlo gwiazd rozproszonych po niebie niczym roztluczone szklo, rozswietlalo nieco mrok. Las spowijala noc. Poprzez geste, zielone korony poteznych drzew przeswitywal równiez blask ksiezyca przyslonietego z lekka przez leniwie przeplywajace obok chmury. Jego tarcza odbijala sie w gladkiej powierzchni wody. Wokól panowala ciemnosc i cisza, zaklócana jedynie przez...

Chcial biec dalej przed siebie, ale juz nie wytrzymal. Nagle padl na kolana i wyplul z ust nadmiar gromadzacej sie w nich krwi. Z trudem podniósl glowe i nieprzytomnym wzrokiem popatrzyl na rosnace obok drzewo. Podczolgal sie do niego i usiadl, opierajac sie o pien. Spojrzal na spokojne jezioro przed nim. Ze zmeczenia zaczynal powoli tracic przytomnosc. Nieznosny, przeszywajacy ból ogarniajacy cale jego cialo nie dawal mu spokoju. Przeniknelo go straszliwe zimno, na skórze pojawily sie dreszcze. Ciekawe czy udalo mi sie uciec, pomyslal. Nie mozliwe...Nie mam sily juz dalej uciekac... - pomyslal mezczyzna i oparl glowe o pien drzewa.

Nagle Annael zauwazyl w mroku unoszaca sie nad tafla wody postac. Byla wysoka i szczupla. Jej siegajace pasa, czarne wlosy powiewaly nieco na wietrze i przyslanialy nieco twarz o delikatnych rysach. Odziana byla w dluga i zwiewna czarna suknie o szerokich rekawach. Z jej pleców wyrastaly dwa ogromne snieznobiale skrzydla z lekka przyprószone jakby srebrem. Kobieta przyblizyla sie i wyciagnela ku niemu dlonie. Zobaczyl jej twarz. Jego uwage przykuly oczy. Byly ciemne, prawie ze czarne tak jak jej wlosy. Patrzyl w nie i dostrzegl skrywany w nich sobie wielki smutek, smutek calego swiata, calego istnienia. Byl ukryty w tych oczach. Poczul nagle jakby ktos przecial mu szyje czyms zimnym, poczul na niej chlód. Ale chlód ten byl przyjemny, sprawil ze caly ból, który go ogarnial i przenikal, nagle odplynal. Otworzyl oczy i spróbowal wstac, udalo mu sie. Chcial podejsc do dziewczyny, ale w tej chwili upadl na ziemie...Przynajmniej wydawalo mu sie, ze upada.

Czul jak unosi sie w powietrzu, jakby latal. Czul dziwna miekkosc otulajacego go powietrza. Wzial gleboki oddech. Powietrze byl rzeskie jak po deszczu. Otworzyl niepewnie oczy, jakby bal sie tego, co ujrzy. Zobaczyl, ze otaczala go ciemnosc nocnego nieba i on sam znajduje sie jakby wsród gwiazd. Popatrzyl na siebie. Nie mial zadnych ran, nawet zadnych sladów... Czul sie wspaniale... Nagle spostrzegl te sama dziewczyne o smutnych hebanowych oczach i wlosach. Znowu wygladala tak samo. Zblizyl sie do niej. Cos swisnelo i nagle w reku anielicy pojawila sie wysoka, czarna kosa o dlugim srebrnym ostrzu.
1Idz przed siebie i nie odwracaj sie... - powiedziala. Annael poslusznie ruszyl przed siebie. Szli jakby droga wsród gwiazd, lecz po chwili znalezli sie w zupelnej ciemnosci. Nie bylo tu niczego oprócz nich. Annael chcial odwrócic glowe mimo jej zakazu i spojrzec za siebie, ale ona to zauwazyla i powiedziala zanim zdolal to zrobic:
3Mówilam Ci zebys tego nie robil. Chyba, ze chcesz odejsc na zawsze... Pozostac bez zadnej mozliwosci dostania kolejnej szansy...
- O jakiej szansie mówisz?
4Jezeli wytrzymasz ta droge, dostaniesz szanse powrotu... Oczywiscie bedziesz wtedy kims innym i zapomnisz o wszystkim, co dotychczas przezyles.
5A jesli mi sie nie uda? - zapytal nie odwracajac glowy.
6Teraz jest jeszcze wsród zywych ktos, kto cie pamieta i nadal cie kocha. Jesli Ci sie nie uda zapomna o tobie wszyscy... Znikniesz, jakbys nigdy nie istnial. Zmienisz sie w proch...
Na chwile zapadla cisza.
8Jednak niewielu potrafi przejsc te droge. - powiedziala - Bardzo nie wielu...
10Ale jesli ci sie uda to dostaniesz nowe cialo, nowa pamiec, nowa szanse przezycia swojego czasu jak najlepiej...
Szli dalej. Szli cala wiecznosc, ale Annael nie czul zmeczenia. Idac zastanawial sie nad wieloma rzeczami, przede wszystkim nad swoim zyciem, a takze nad tym, kim jest ta dziewczyna o kruczych oczach, wygladajaca jak aniol. W koncu Annael zauwazyl wielkie drzewo. Jego liscie byly czarne tak samo jak korzenie i galezie. Podeszli do niego. Zauwazyl, ze sa na nim takze male bialo-szarawe kwiaty.
Wciagnal powietrze i poczul zapach magnolii. Lubil je, przypominaly mu wiele radosnych chwil jego zycia.
- Potrafisz byc cierpliwy, niewielu potrafi wytrwac cala wiecznosc, caly czas swiata, idac jedynie przed siebie...
Ale teraz zapomni o wszystkim, co dotychczas przezyl...Rozpocznie nowe zycie... Odwrócil sie w strone tej, która go tu przyprowadzila.
11Kim naprawde jestes?
Nie odpowiedziala. Odwrócila sie do niego plecami i rozpostarla swe snieznoniale skrzydla.
12Kim jestes? - powtórzyl.
13Niewazne kim jestem...Nawet, jezeli rozpoczniesz nowe zycie a jesli nie zechcesz, nie zapomnisz o mnie...Niech to Ci wystarczy - po czym wzbila sie w powietrze i poleciala w góre. Po chwili zniknela mu z oczu. Nie zapomne na pewno, pomyslal. Nie zapomne cie...Nie zapomne, powtórzyl w myslach.


Bylo cieplo, powiewal lekki wiaterek. Powolutku dzien chylil sie ku koncowi zmieniajac barwe nieba z blekitu na róz. Lezal na ziemi z zamknietymi oczyma. Powoli otworzyl je i spojrzal w niebo nad nim. Gasnace promienie slonca, spadaly poprzez gesta korone ogromnego drzewa wprost na pogodna twarz mlodego chlopaka. Mial moze z szesnascie lat. Odwrócil sie na bok i ujrzal idaca ku niemu postac. Byla to wysoka i mloda dziewczyna o dlugich, siegajacych pasa kasztanowych wlosach i lazurowych oczach, kontrastujacymi z morzem. Ubrana byla w zwiewna czerwona sukienke, której dekolt wyciety w lódke odrywal jej smukle ramiona. Dziewczyna usiadla kolo niego. Patrzyli razem w niebo, które znów zmienialo barwe, tym razem z rózu przechodzilo w subtelny fiolet, by pózniej zawladnal nim granat nocy. Siedzieli tak przez dluzszy czas patrzac na zachodzace slonce i pojawiajacy sie na niebosklonie ksiezyc. Chlopak oparl sie na lokciach i spojrzal na Eryn, która podeszla do kranca skaly i rozlozyla rece w bok. Stala tak przez chwile z dopóki Eithel nie podszedl do niej i nie objal jej w talii, oparla wtedy swoja glowe o jego tors. Patrzyli z radoscia na rozposcierajace sie przed nimi potezne morze. W górze szybowalo kilka mew. Krazyly w powietrzu zataczajac nieregularne kola w poszukiwaniu pozywienia. Oboje czuli na swych twarzach lekka morska bryze. Oboje uwielbiali tu przychodzic, potrafili przez cale dnie siedziec tu we dwoje. Siedziec pod tym wielkim drzewem lub stac na krancu urwiska i spogladac przed siebie. Czasem rozmawiali, czasem siedzieli w ciszy, wypelnionej jedynie szumem wiatru w lisciach i rozbijajacych sie w dole o skaly fal. Nie musieli rozmawiac. Kazdemu z nich wystarczyla obecnosc drugiego. Swiadomosc, ze drugie jest tuz obok. To im wystarczylo i nie potrzebowali niczego wiecej.
-Eryn... - szepnal, ale w tej chwili spadly na ich twarze pierwsze krople cieplego deszczu. Odwrócila sie do niego. Polozyla swa szczupla dlon na jego policzku i otarla z niej krople deszczu, splywajaca po jego twarzy niczym lza. Usmiechnal sie lekko i przytulil ja do siebie mocno.
Deszcz wciaz padal, a oni stali dalej na skraju urwiska wpatrzeni w siebie nawzajem...


Doznal wrazenia, jakby ktos wepchnal go do jeziora. Jakby ktos nagle popchnal go do wody z duzej wysokosci. Ale oddychal w niej swobodnie, tak jakby znajdowal sie na powierzchni. Czul delikatne prady wody, muskajace jego twarz. Oczy takze widzialy normalnie, mial je otwarte. Wokól niego byla jedynie woda, majaca lazurowy kolor. Nie byla ani ciepla, ani zimna. Chociaz zdawala sie byc chlodna. Jednak nie byla. Nagle zauwazyl, ze ktos jest tuz obok niego. Odwrócil sie i zobaczyl postac malej dziewczynki trzymajacej lustro. Miala na sobie powiewna turkusowa sukienke i oczy, odrózniajace sie od otaczajacej ich woda jedynie nieco odcieniem. Byly ciemniejsze. Popatrzyl na swoje odbicie w trzymanym przez nia zwierciadle. Byl wysokim, szczuplym chlopakiem, o ciemnych oczach i czarnych krótkich wlosach. Mial smukla twarz o delikatnych rysach. Przygladal sie sobie przez krótka chwile, jakby po raz pierwszy w zyciu sie zobaczyl, gdy niespodziewanie dziewczynka zniknela. Caly obraz dookola niego, nagle sie rozmyl...

...Lezal na ziemi z zamknietymi oczyma...


Trwali tak w milczeniu, przytuleni do siebie. Wokól nich deszcz nie ustawal, byli cali przemoczeni. Ale nie zdawali sie tym przejmowac, wrecz przeciwnie.
2Chodz, chcialbym Ci pokazac pewne miejsce... - powiedzial Eithel i ujal jej dlon. Eryn kiwnela glowa, poczym zeszli z urwiska i poszli poprzez wysokie, siegajace im kolan zielone trawy w strone...